Wysokie kary w imię ochrony środowiska

image-584
Warto dwa razy zastanowić się zanim wytniemy drzewo na swojej posesji. Okazuje się bowiem, że zrobienie tego bez zezwolenia grozi wysokimi karami. To jedna z surowych regulacji związana z ochroną środowiska.
Za wycięcie drzewa bez zezwolenia, także na swojej nieruchomości, możemy zapłacić od kilku do nawet kilkuset tysięcy złotych. Jak wynika z wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju, kara za ścięcie małej sosny (wysokość: 60 cm) to ok. 5,6 tys. zł, a średniej brzozy (110 cm) 43,5 tys. zł. Zdecydowanie więcej zapłacimy za ścięcie dużego, dwumetrowego dębu, bo aż 315,9 tys. zł. Dokładne kwoty zależą od gatunku drzewa i jego wysokości.

Zdaniem ekspertów tak wysokie stawki należy szybko zmienić, bo tego typu sankcje mogą doprowadzić do poważnych kłopotów finansowych ludzi. Polskie przepisy są zbyt restrykcyjne względem zagranicznego prawodawstwa. W wielu krajach zezwolenie na wycinkę drzew przez osoby fizyczne nie jest w ogólne wymagane lub jedynie w ściśle określonych przypadkach. Taka argumentacja zmiękcza stanowisko organizacji ekologicznych, które nie mówią „nie” obniżaniu sankcji, ale stoją na stanowisku, że liberalizując regulacje, trzeba być wyjątkowo ostrożnym.

– Łagodzenie przepisów dotyczących kar należy rozważyć z uwzględnieniem tego, czy chodzi o osoby fizyczne czy prawne. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, w której drzewo wycinane jest na posesjach należących do obywateli, a inaczej, gdy chodzi o tereny miejskie lub należące do deweloperów – uważa Katarzyna Guzek.

Coś na pewno musi się jednak zmienić, bo omawiane regulacje w lipcu bieżącego roku Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą. Organy nie mogą bowiem odstąpić od wymierzenia kary bez względu na okoliczności łagodzące winę osób, które ścięły drzewa bez zezwolenia. Zmian legislacyjnych należy spodziewać się najpóźniej w przyszłym roku.

Trzy lata za kreta i pijawkę

Drzewa nie są jedynymi elementami przyrody, o które dba prawo. Równie wysokie kary grożą za zabijanie zwierząt chronionych. Ich listę zawiera rozporządzenie Ministerstwa Środowiska w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt. Jest ich kilkaset. Wśród nich są oczywiście żubry, bieliki, czy rysie, ale również – co jest mniej oczywiste dla przeciętnego człowieka – kruki, pijawki lekarskie, chomiki europejskie, wrony, a nawet krety. Chociaż te ostatnie nie są chronione, gdy przebywają w przydomowym ogrodzie czy terenach uprawnych.

Nie zmienia to faktu, że lista jest długa. Zabicie zwierzęcia znajdującego się w wykazie oznacza w najlepszym przypadku grzywnę, a w najgorszym nawet karę więzienia do trzech lat. Dodatkowo skazany może zapłacić nawiązkę na wskazane przez sąd cele związane z ochroną zwierząt w wysokości od 500 zł do 100 tys. zł.

Choć niewiele osób o tym wie, więcej niż jedną pensję przeciętnego Kowalskiego może również kosztować wyrzucenie zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego na śmietnik. Elektroodpady trzeba bowiem oddawać w sklepie przy zakupie nowego sprzętu lub w specjalnie do tego przygotowanych punktach w mieście, żeby sprzęt trafił do profesjonalnego, zgodnego z ochroną przyrody unieszkodliwiania. Za porzucenie elektrośmieci w innych miejscach grozi kara grzywny do 5 tys. zł.

Niestety często powyższe sankcje pozostają martwym prawem, na czym cierpi środowisko. Kary te nie zostaną, i według ekspertów nie powinny być, złagodzone. W kręgach eksperckich często bowiem powtarza się, że w ochronie środowiska powinno być jak najmniej demokracji, a jak najwięcej nadzoru. Zbyt duża wolność może bowiem uderzać w pożądaną równowagę w przyrodzie. Szczególnie w Polsce, gdzie świadomość ekologiczna pozostawia wciąż wiele do życzenia.

Źródło: www.onet.pl